Afleveringen
-
Ja po prostu tak już mam,
Że co chwilę krzyczę „Mniam!”
Obserwuję wzrokiem dzikim,
Gdzie się kryją smakołyki.
A gdy dojrzę do jedzenia,
Coś to się w żarłoka zmieniam,
I na talerz szybko kładę:
Trzy śniadanka i obiadek,
Paróweczek stosik wielki,
Żółte śliwki mirabelki,
Ramen, tofu, bułkę z miodem,
Kebab i ziemniaczki młode,
Owocową galaretkę,
Sos grzybowy i bagietkę,
Torcik, w którym są migdały,
Naleśniki z serem białym.
Jak mi pyszność wpadnie w oko,
To uśmiecham się szeroko,
I na talerz ją nakładam.
Choć nakładam, to nie zjadam.
Bo ja jestem tym żarłokiem,
Co pożera wszystko wzrokiem.
Gdy jedzenie tylko widzę,
Apetytu się nie wstydzę,
Chociaż nie wiem, gdzie to zmieszczę.
Myślę sobie: jeszcze, jeszcze,
I wypełniam mój talerzyk.
A jedzenie leży, leży...
Potem, zamiast w paszczy znikać,
Zwykle trafia śmietnika.
Jednak dzisiaj wezmę w łapki,
Ćwierć jabłuszka, pół kanapki,
Wszystko to co do okruszka,
Wpadnie do mojego brzuszka!
Koleżanko i kolego,
Życzę wszystkim Wam smacznego!
Wy się tez jedzeniem cieszcie,
Lecz za dużo go nie bierzcie! -
Jurka wessała komórka!
To nie żadna plotka czy bzdurka.
Naprawdę, jak bum cyk cyk,
Jurek w komórce znikł.
Nie myślał, że coś się stanie
I palcem tłukł po ekranie,
Lecz nawet nie zdążył „auaaaa”
Krzyknąć. I go wessała.
Wessała komórka, a przecież
Jest tyle rzeczy na świecie,
Które w tym samym czasie
Z radością porobić da się!
Mógł sobie pleść stworki ze sznurka,
Na trąbie grać na podwórkach,
Wziąć udział w harcerskich zbiórkach,
Zrobić sałatkę z ogórka,
Patrzyć jak deszczyk ciurka,
Albo udawać kangurka.
Lecz Jurek komórkę miał w ręce
I stukał w nią, i nic więcej
Nie robił przez dni pięć, czy sześć,
Więc go wessało. I cześć!
Tak skończył samotnie w komórce,
Jak bałwan zimą na górce
Lub myszka, co siedzi w dziurce,
Bo dopaść ją jakiś gbur chce.
Więc czyś jest Jurek, czy Jerzy,
Z komórką uważać należy!
I zanim ją chwycisz, to weź się
Zastanów. Albo Cię wessie! -
Zijn er afleveringen die ontbreken?
-
Jeśli chcesz być motylem,
I fruwać po ciepłej łące,
Albo na krótką chwilę,
Stać się wielkim zającem,
Jeśli marzysz, by poznać,
Konia, co gra na puzonie,
A potem sprawdzić, czy można,
Dobiec na świata koniec,
Gdy chcesz małym paluszkiem,
Podłubać w słodkich obłoczkach,
To głowę wciśnij w poduszkę,
I zamknij szybciutko oczka.
Słonko na niebie zgaśnie,
I w długą wędrówkę się uda,
A Ty w łóżeczku swym zaśniesz.
I wtedy zaczną się cuda!
To, co jest zwykłe rozpłynie,
Się, poleci, daleko hen.
To, co jest smutne, gdzieś zginie.
I zjawi się piękny sen.
Tysiąc kolorów się wkradnie,
W miejsca, gdzie ich nie było.
I zrobi się bardzo ładnie,
I zrobi się baaaardzo miło.
Nie będzie za szybkich kroków,
Za głośno nikt nic nie powie,
I cudny, mięciutki spokój,
Czuć będzie każdy człowiek.
Balony pełne radości,
Uniosą się tam i tu,
Nikt się nie będzie złościć,
I wszystko będzie ze snu.
Pewnie pomyślisz: Po co,
Wszystko to we śnie się zdarzy?
A sny zjawiają się nocą,
By sennie sobie pomarzyć!
A teraz wystarczy już chyba,
Tych rymów i różnych słów.
Czas powoli odpływać…
Dobranoc! Cudownych snów! -
Literki
Kilka różnych literek
Ułożyło się w szereg.
Wymyśliły, że razem
Będą jednym wyrazem.
Lecz każda, bez wyjątku,
Chce stanąć na początku.
Z zrzędzi, że jest przecież
Ostatnie w alfabecie,
Więc jemu, bądźmy szczerzy,
Coś w końcu się należy.
P nie widzi powodu,
By Z stawało z przodu,
Według Ł będzie ładnie,
Gdy ono na przód wpadnie.
B wystawia swój brzuszek:
Ja pierwsze stanąć muszę!
Lecz atakuje już A:
Nie! Pierwsze jestem ja!
C cichuteńko czyha,
I już przed A się wpycha,
J jęczy, a S syczy,
K kręci się i krzyczy,
O otworzyło oczy
I do przodu się toczy,
T tuż, tuż tupta co tchu,
Wciska i wierci się W.
I tylko chudziutkie I
Stanęło i śpi, i śpi.
I tak każda litera
Bez przerwy się upiera,
Głośno wygłasza zdanie,
Że ona z przodu stanie.
Lecz litery są w błędzie,
Wyrazu z tego nie będzie!
Każda z liter na czele
Sama znaczy niewiele.
Gdy pierwsza bez innych tkwi
Jest tylko W, Ł lub I.
Kiedy do przodu się pcha,
Jest S, J, A albo K!
Gdy stanąć samotnie chce,
Jest zwykłym O albo C.
A razem? Hop! Gotowe!
Stają się jednym słowem! -
Wierszyk na Dzień babci
Każdy to wie, drab i szkrab Ci,
Powie, że dziś jest Dzień babci!
Więc jak uszczęśliwić babcię,
Garść pomysłów teraz łapcie!
Latem babcię deszczem chlapcie,
I motylków kilka zwabcie.
Zimą dajcie ciepłe kapcie,
Z babcią na śnieg się pogapcie.
W złotą jesień liście zgrabcie,
Wiosną podglądajcie żabcie.
Wieczorami sobie chrapcie,
Jak jest problem, głośno sapcie.
I za rękę biorąc babcię,
Czasem razem gdzieś poczłapcie,
Bo najmilsze jest dla babci,
Z Wami każde koci-łapci.
Pamiętajcie, drogie gapcie,
Że cudownie jest mieć babcię! -
Fifa-rafa,
Ecie-pecie,
Gra żyrafa,
Na klarnecie.
Skaczą skoczki, straszą strachy,
Gra na tym klarnecie w szachy,
Dziś zaprosi Cię do gry,
Na klarnecie zagraj Ty!
Urabura! Tratatata!
Słoń na odkurzaczu lata.
W lewo lata, w prawo lata,
Dziś odkurzy kawał świata.
Lata słoń po wielkim niebie,
Raz, dwa, trzy, odkurzy Ciebie!
Chodzi sobie żaba w lesie.
Wielkie wiadro w łapie niesie.
Wiedzieć chcesz co żaba ta,
W swoim wielkim wiadrze ma?
To ciekawską minę zrób,
I do wiadra właź hop – siup!
Wuj Kleofas-Anastazy,
Namalował trzy obrazy.
Na obrazie pierwszym tańczy,
Sto niebieskich pomarańczy,
Na obrazie drugim skacze,
Kura, co po chińsku gdacze.
A przy trzecim wuj coś grzebie,
Namaluje dzisiaj Ciebie!
Pan Antoni ma na dłoni,
Stado wybuchowych słoni!
Pan Antoni trzyma w nosie,
Wielkie latające łosie!
Pan Antoni ma w kieszeni,
Śpiewający chór jeleni!
Ma wełniany beret też,
Kto jest pod nim, czy już wiesz? -
Krowęgorz
Wskoczyła krowa do morza,
I udaje węgorza.
Dziwią się inne krowy:
Co jej strzeliło do głowy,
Że zamiast hasać wśród pól,
Robi w wodzie „bul, bul”?
Po łąkach mogłaby brykać,
A ona w falach znika.
Pod chmurką mogłaby siedzieć,
A gania flądry i śledzie,
Leżeć na trawie wygodnie,
A ona szoruje po dnie.
Lecz krowa świetnie się czuje,
W głębiny sobie nurkuje,
I głośno, jak tylko może,
Bulgocze: jestem węgorzem! Jestem węgorzem! Jestem węgorzem!
Zdradzę Wam, moi mili,
Że właśnie w tej samej chwili,
W innym zakątku świata,
Pingwin udawał wombata,
Żółw skakał wesoło w górę,
I wrzeszczał: jestem kangurem,
Zaś węgorz, daje Wam słowo,
Chwalił się, że jest krową!
Bo ponoć są takie kraje,
Gdzie każdy kogoś udaje,
I to nikogo nie dziwi.
I wszyscy są bardzo szczęśliwi. -
Mucha w uchu
Wpadła mucha do ucha.
Wpadła, usiadła i słucha.
Lecz oprócz najcichszej ciszy,
Nic mucha w uchu nie słyszy.
Żadnych, żadniutkich dźwięków:
Bzyczeń, szelestów, jęków,
Ćwierkań, szmerów, stukotów,
Pisków, świstów i grzmotów,
Brzęczeń, trąbienia, zgrzytów,
Huków, szczebiotów, skowytów,
Treli, brzdąkania czy nut,
Żadnych, nawet ciut, ciut.
Nikt ani nic do ucha,
Nie krzyczy, nie śpiewa, nie chucha.
Przez wiele bezdźwięcznych dni,
Cicho, cichutko, ciiiiiiii…
Tydzień, miesiąc, rok minął,
Aż słuch po musze zaginął,
A mucha wciąż siedzi bez ruchu,
I ucha nadstawia w uchu. -
Głodny dziadek
Pod Wrocławiem rzecz się stała,
Absolutnie niebywała!
Wczoraj strasznie głodny dziadek,
Pożarł babcię na obiadek,
Popił ją kompotem z gruszek,
I go teraz boli brzuszek.
Właśnie te z kompotu gruszki,
Łaskotały babcię w nóżki,
A dokładnie w pięć paluszków,
Więc kopała babcia w brzuszku.
Kiedy babcia go kopała,
Dziadek wrzeszczał: Ała! Ała!
Bo gdy ktoś Cię w brzuszek kopnie,
Może boleć to okropnie.
Dzisiaj najedzony dziadek,
Ma dla wszystkich taką radę:
Gdy już babcię zjesz, to potem,
Nie popijaj jej kompotem! -
Bałwany
Trzy bałwany pokłóciły się nad ranem,
Który z nich największym jest bałwanem.
Mnie – rzekł głośno pierwszy bałwan do kolegów -
Ulepiono z najczystszego śniegu,
Więc mój wygląd jest po prosty doskonały,
Z naszej trójki tylko ja tu jestem biały!
Cały biały? – pyta drugi – To w ogóle,
Jest nieważne! Mnie zlepiono z czterech kulek!
Nie dosięgasz bracie nawet mi do głowy,
Jesteś tylko zwykły bałwany trzykulkowy!
A mnie za to - mówi głośno bałwan trzeci -
Ulepiło bardzo dużo grzecznych dzieci.
A że w górze się unosi Twoja głowa?
Popatrz na nią! Jest zupełnie kwadratowa!
Na to krzyczy pierwszy bałwan: - Ech, mój miły!
I co z tego, że cię dzieci ulepiły.
Były grzeczne? To zaleta niby jaka,
Kiedy nos masz nie z marchewki, a z buraka!?
Tak bałwany przechwalały się na zmianę,
Który z nich największym jest bałwanem.
I krzyczałyby bez końca tak do siebie,
Gdyby słonko nie zjawiło się na niebie,
Grzejąc mocno unosiło się ku górze,
I zmieniło trzy bałwany w trzy kałuże.
Bo gdy tylko ciepłe słonko mocno świeci,
Nawet wielki bałwan zawsze się rozleci. -
Wierszyk o niczym
Dziś Was, Kochani, zaskoczę,
I będę szczery, najszczerszy:
Doprawdy, nie wiem o czym,
Ułożyć dla Was wierszyk.
I choć tematów, jak słyszę,
Jest tyle, że nikt nie zliczy,
Ja dzisiaj chyba napiszę,
Wierszyk po prostu… o niczym.
A jak się tak zastanowię,
To przecież świetny jest temat,
By zacząć układać w głowie,
Wierszyk, którego nie ma.
Moment, z tego wynika,
Tak mi się wydawało,
Że miało nie być wierszyka,
A jest go już całkiem niemało.
Lecz sami dobrze to wiecie,
Że choć brzmią tu rymy, aż miło,
Wierszyk o niczym jest przecież,
Więc jakby go w sumie nie było.
Zaraz, co ja wyprawiam?
Miało nie być wierszyka,
A słowo znowu się zjawia,
I wierszyk ciągle nie znika!
O teraz kolejne słowa!
Pchają się tutaj radośnie,
Nowa linijka gotowa,
I wierszyk rośnie i rośnie!
O proszę! I znowu zdanie!
A w nim literek bez liku.
Zaraz coś złego się stanie!
Kończ się już wreszcie, wierszyku!
Złość mnie zaczyna brać dzika,
I opadają mi ręce,
Wierszyk o niczym miał znikać,
A jest go więcej i więcej!
Stop! Słowa kończcie już brykać!
Znad klawiatury dłonie,
Zabieram. Koniec wierszyka!
Koniec wierszyka!! Koniec!!!
Ech, ile się biedny człowiek,
Namęczy, nawścieka, naćwiczy,
Żeby nie mając nic w głowie,
Tak opowiadać o niczym… -
Dlaczego Mikołaj ma brodę?
Rodzice, malutkie dzieci,
Ciotki już całkiem niemłode,
Pytają na całym świecie:
Dlaczego Mikołaj ma brodę?
A gdy się tak zastanowię,
Mogę nawet Wam przysiąc,
Że tych powodów mam w głowie,
Mnóstwo, może i z tysiąc!
Pierwszy powód jest taki,
Że późną nocą, gdy święty
Mikołaj odwiedza dzieciaki,
W brodzie chowa prezenty.
Gdy wszystkim zimno doskwiera,
On nie marznie na chłodzie
I swetra nie musi sweter ubierać -
Chowa się w ciepłej brodzie!
A jak do okna się wspina,
Bo ktoś mieszka w domu, na górze,
Zamiast używać drabiny,
Po brodzie mknie jak po sznurze.
Gdy rozda już wszystkie prezenty,
Teraz Was pewnie zaskoczę,
Tańczy i uśmiechnięty,
Plecie na brodzie warkocze.
Potem je bierze do ręki,
Rozciąga jak tylko da się,
Śpiewa bluesowe piosenki,
I gra niczym na kontrabasie.
Lecz najważniejszy z powodów,
Przynajmniej tak mi się zdaje,
To taki, że nosi brodę,
Bo przecież jest Mikołajem.
To koniec tej opowiastki.
Gwiazdek błyszczy już zgraja.
Więc zerkam w niebo, na gwiazdki,
I czekam na Mikołaja… -
Jerzy Marudny
Za oknem poranek był cudny,
Gdy zbudził się Jerzy Marudny.
Nazwisko Marudny w spadku,
Dostał po tacie i dziadku,
A oni, choć nikt w to nie wierzy,
Też mieli na imię Jerzy.
I Jerzy, jak tylko się zbudził,
Od razu okropnie marudził.
I nawet się nie wyczłapał,
Z pościeli, a już tak sapał:
Uff, mówiąc najbardziej szczerze,
Nie wiem, dlaczego tu leżę.
Lecz jaką poczuję zmianę,
Jeżeli już z łóżka wstanę?
Załóżmy, że nawet od biedy,
Ubiorę się. No to co wtedy?
Założę skarpety i spodnie,
I mi nie będzie wygodnie,
A już fatalnie w ogóle,
Gdy jeszcze narzucę koszulę.
Teraz za oknem jest ładnie,
Ale na pewno deszcz spadnie,
Więc po co się przebrać i jeszcze,
Głowę zaprzątać deszczem.
Deszcz, niewygodne ubranie,
Co potem gorszego się stanie?
Pośliznę się na podłodze,
Nabiję guza na nodze,
Grzywkę przygniotę drzwiami,
Wywrócę regał z książkami,
Wyleję gorącą zupę,
Na nosie zawiążę supeł,
Lampa mi zleci na głowę,
I wielkie nieszczęście gotowe!
I tak marudził bez końca.
Za oknem już zaszło słońce,
I z łóżka nie wstając Jerzy.
Zasnął. I ciągle leży. -
Jesienna pszczoła
Zuzanna, pasiasta pszczoła,
Jesienią jest w złym humorze,
Bo więdną kwiatki, nie pachną zioła,
I coraz chłodniej na dworze.
Spotkała na łące Eryka,
Pasikonika, który,
Bez przerwy fikołki fika i bryka,
I podskakuje do góry.
I pyta: Drogi Eryku,
Czy mi powiedzieć możesz,
Czy możesz zdradzić, w czego wyniku,
Jesteś wciąż w świetnym humorze?
Eryk uśmiechnął się tylko na to,
Do pszczoły Zuzanny woła:
Jesień czy wiosna, zima czy lato,
Rozejrzyj się dookoła!
Sowa na sośnie! Tam kasztan rośnie,
Wiewiórki gonią po drzewach,
Kaczka nad rzeką kwacze radośnie,
A czasem kos jeszcze śpiewa.
Teraz jest jesień, więc, oczywiście,
Tak już po prostu się dzieje,
Że z drzew na trawnik zlatują liście,
Gdy wiatr trochę mocniej zawieje.
I takich liści leżą tysiące,
To denerwować może,
Lecz popatrz, pszczoło, jak błyszczą w słońcu,
I są w niezwykłym kolorze.
A nawet potem, gdy przyjdzie zima,
I lód na jeziorach nie pęknie,
Bo mróz na dworze wciąż będzie trzymał,
To zrobi się jeszcze piękniej.
Wszędzie dokoła cudownie biało,
Gdy śnieg z góry, z chmury nam spadnie,
A nawet gdyby nie napadało…
To przecież też bardzo ładnie.
Zuzanna słucha pasikonika,
Myśląc: „No, niezła szkoła…”.
I w jednej chwili zły humor znika,
A pszczoła się staje wesoła!
I życia nagle dostrzega blaski,
Słoneczko mocno ją grzeje,
I mówi sobie: mam śliczne paski!
I śmieje się, śmieje i śmieje… -
Ślimak Julian
Ślimak Julian ma kuzyna,
Co się przeniósł do Szczecina.
I tam w poniedziałek z rana,
List napisał do Juliana:
Mój kuzynie, jeśli da się,
Odwiedź mnie w najbliższym czasie.
Julian, ślimak spod Oławy,
Krzyknął tylko: nie ma sprawy!
Wszyscy pewnie się ucieszą,
Jak odbędę podróż pieszo!
A że był to kawał drogi,
Zjadł kanapkę, umył rogi,
I wyruszył w poniedziałek.
Nawet przeszedł już kawałek,
Ale siły nie miał wcale.
Westchnął: jutro pójdę dalej.
Wtorek go zaskoczył deszczem,
Wiatrem strasznym, burzą jeszcze,
Więc ze względu na pogodę,
Mruknął tylko: wyjdę w środę.
W środę go bolała głowa,
Więc się w swoim domku schował.
W czwartek stwierdził, że początek,
Tej podróży będzie w piątek.
W piątek zaspał, a w sobotę,
Całkiem stracił już ochotę.
I w niedzielę jednym susem,
Przebył drogę autobusem.
Lecz gry dotarł do Szczecina,
Tam nie było już kuzyna,
Bo się przeprowadzić zdążył.
Teraz ponoć mieszka w Łomży. -
O czytaniu
Pewna pani pana pyta:
- Proszę pana, czy pan czyta?
- Ach, cóż to jest za pytanie?
Ja uwielbiam wprost czytanie!
Czytam co dzień już od świtu,
Czytam wszędzie, czy tam czy tu.
Przede wszystkim czytam w domu,
Zawsze kilka grubych tomów.
Kiedy tylko z łóżka wstaję,
Czytam siedemnaście bajek,
Potem siadam do śniadania,
Czytam trzy opowiadania.
Żeby dobrze mi się jadło,
Do obiadu mam czytadło,
Do kolacji – romansidła,
By kolacja mi nie zbrzydła.
Oczywiście w międzyczasie,
Czytam to, co czytać da się:
Epopeje, podręczniki,
Zbiory wierszy i słowniki.
Czytam głośno i po cichu,
Na balkonie i na strychu,
Nawet w kuchni i łazience,
Książkę mam bez przerwy w ręce.
Czytam w parku i w tramwaju,
Czytam w grudniu, w lutym, w maju,
Kiedy pada i nie pada.
Czytam nawet u sąsiada!
Gdy już miasto nocą zaśnie,
Czytam sobie piękne baśnie.
Jeśli nie brakuje słońca,
Czytam ciągle i bez końca!
Na to pani znowu pyta:
- A jak wszystko pan przeczyta?
Tomy, książki, słowa, zdania,
Nic nie będzie do czytania?
- Proszę pani, mam już w planie,
Co się właśnie wtedy stanie:
Wszystkie książki, bez wyjątku,
Zacznę czytać od początku! -
Strachy
Niebo czarne jest jak smoła…
Księżyc już dotyka dachów…
Kręcę głową dookoła,
Szukam bardzo strasznych strachów.
Pierwszy strach miał się pod łóżkiem,
Ukryć i uszami machać.
Zerkam szybko pod poduszkę,
I pod łóżko. Nie ma stracha!
Drugi ponoć wielką paszczę,
Ma i mieszka w mojej szafie,
Zjada buty oraz płaszcze.
Lecz go znaleźć nie potrafię.
Trzeci strach okropnie skrzeczy,
Spod sufitu patrząc srogo.
Patrzy? Skrzeczy? Straszne rzeczy…
Przecież nie ma tam nikogo!
Więc dlaczego tak się boję?
(Że się boję - nie ma wstydu)
Przecież strachów w mym pokoju,
Ani słychu, ani widu!
Bo gdy strachu masz po pachy,
Albo nawet aż po szyję,
Że są w Twym pokoju strachy
Że coś złego tu się kryje,
Nic w kąciku się nie chowa,
Nic nie idzie w Twoją stronę!
Strachy siedzą w naszych głowach.
Strachy strasznie wymyślone! -
Ni Hao
W Pekinie mieszka Panda,
O pięknym imieniu Amanda.
Amanda ma chiński skuter,
Kolekcję sztucznych futer,
Oraz czapeczkę białą,
Ze złotym napisem Ni Hao.
I właśnie w całym Pekinie,
Panda Amanda słynie,
Z tego, że jak dzikie zwierzę,
Przez miasto gna na skuterze.
Wiatr futro jej sztuczne rozwiewa,
Gdy mija domy i drzewa,
I tłumy zdziwionych osób.
A dostrzec jej przy tym nie sposób.
Bo goni jak groźna wichura,
Jak wiatr, co szura gdzieś w górach.
Jedyne co da się, to śmiało,
Ujrzeć napis Ni Hao.
Zobaczyć ktokolwiek może,
Ni Hao w złotym kolorze.
A takie prujące Ni Hao,
To cudo jest jakich mało!
We wszystkich gazetach Ni Hao,
Tematem roku zostało.
Pisano: Co się zdarzyło?
Złote Ni Hao pandziło!
To milion osób widziało,
Jak śmiga złote Ni Hao!
Policjant kiedyś chciał mandat,
Dać jej, ale Amanda,
Mignęła, aż zaszumiało.
Tylko Ni Hao błyszczało.
Więc jeśli będziesz w Pekinie,
I złote Ni Hao cię minie,
Nie krzycz: Ojeju! Nie wierzę!
To panda na chińskim skuterze! -
Gdybajka
Gdyby wielkie wodospady,
Były z mlecznej czekolady,
Albo zamiast groźnej wody,
Miały truskawkowe lody,
Gdyby morsy oraz foki,
Ćwiczyły taneczne kroki,
A gdy kura im zagdacze,
Razem by tańczyły czaczę,
Gdyby wesolutkie krety,
Plotły z tęczy bransolety,
A czerwone muchomory,
Przerabiały na wisiory,
I gdyby na całym świecie,
Podziwiano prace krecie,
I chcąc przyjrzeć im się z bliska,
Odwiedzano kretowiska,
Gdyby w środku chłodnej nocy,
Wszystkie dzieci tulił kocyk,
Gdyby każdy, gdy już wstanie,
Na talerzu miał śniadanie,
Gdyby był bez przerwy miły,
I miał na zabawę siły,
Gdyby smutków było mało,
Gdyby co dzień nam się chciało,
Gdyby ciągle śmiał się człowiek,
Toby stanął świat na głowie!
Lecz tak pewnie się nie zdarzy,
Ale zawsze trzeba marzyć! -
O smutnym deszczu
Gdy się na niebie ściskają chmury,
Gdy deszcz zaczyna kropić nieśmiało,
To zakładamy szybko kaptury,
By na fryzury nam nie kapało.
Deszcz leci z góry, a my na dole,
Szukamy miejsca, w którym jest sucho,
Albo bierzemy w dłoń parasole,
Zanim nam zwilży nos albo ucho.
A jeśli pada dzień, może dłużej,
Siedzimy w domu. Tylko przez okno,
Patrzymy czy są wielkie kałuże,
Czy drogi mokną, czy drzewa mokną.
Bo coś takiego z nami się dzieje,
Coś tak dziwnego mieszka nam w głowach,
Że kiedy pada to każdy wieje,
Każdy przed deszczem szybko się chowa.
Lecz czy ktoś w ogóle się zastanawia,
Dlaczego w szyby deszcz głośno puka?
Po co się u nas tak często zjawia?
A może deszcz przyjaciół szuka?
I kiedy siąpi, i kiedy leje,
Siada na makach i na stokrotkach,
To ma radosną, wielką nadzieję,
Że wreszcie kogoś miłego spotka.
A kiedy przed nim każdy ucieka,
Gdy świat ma kolor jak szare płótno,
Deszcz w swych kropelkach samotnie czeka,
I jest mu bardzo deszczowo smutno.
Więc, jak już lunie, bardzo was proszę:
Załóżcie kurtkę, może coś jeszcze,
Nogi wciśnijcie w miękkie kalosze,
Prędko biegnijcie poznać się z deszczem! - Laat meer zien